Akamasoa, wioska nadziei
Niedziela, 2 czerwca. Uroczystość Najświętszego ciała i Krwi Chrystusa. Po 14 latach mam okazję ponownie udać się do Akamasoa, wioski nadziei założonej przez ojca Pedro. Chciałbym go jeszcze raz spotkać, ale wyjechał do Europy. Przedstawiłem się jego zastępcy – o. Antoniemu – i zapytałem, czy mogę z nim koncelebrować Eucharystię. Natychmiast się zgodził i zasugerował też, żebym przemawiał po Ewangelii i przekazał przesłanie dzieciom uczestniczącym w liturgii. Było ich pięć tysięcy.
Poczułem tę samą ogromną radość, co za pierwszym razem, gdy znalazłem się w otoczeniu radosnego tłumu dzieci i młodzieży, niczym na stadionie. Wspólnie dziękowaliśmy Bogu i prosiliśmy o pokój na świecie. Przed końcowym błogosławieństwem pożegnałem się z całym zgromadzeniem. Tej niedzieli, podobnie jak tej w 2010 r., na długo nie zapomnę, pozostanie głęboko wyryta w moim sercu.
Z misją w Marolambo
Od 4 do 13 czerwca byłem w Marolambo. Jest to dziesiąta i ostatnia wizyta odkrywcza na misjach, w których od 1980 r. obecni są misjonarze oblaci. Jest to także największy ośrodek misyjny – obsługujący około 200 wspólnot chrześcijańskich – i zarazem najbardziej odległy. Niełatwo tam dotrzeć. Do większości z tych wiosek trzeba iść pieszo. To wielogodzinna wędrówka po wzgórzach i górach, lasach i rzekach, aby głosić Dobrą Nowinę i sprawować sakramenty. Do niektórych wiosek można dojechać motorem.
Podróżowałem ze współbratem, ojcem Leonsem. Lecieliśmy małym samolotem humanitarnym należącym Kościoła luterańskiego, który od czasu do czasu transportuje leki przeznaczone dla szpitala i przychodni w Marolambo. 9-miejscowy samolot i krótki lot (45 minut). Mogliśmy trakcie podziwiać spora część Madagaskaru, wyspy na Oceanie Indyjskim. Kontemplowaliśmy ogrom ziemi, piękno natury, jej kolorów, krajobrazów, tak różnorodnych i niepowtarzalnych. Bujna zieleń przyrody jest zdecydowanie majestatyczna: ziemia porośnięta wszelkiego rodzaju drzewami i krzewami stopniowo odkrywa przed nami bardzo duży las. Następnie od czasu do czasu pojawiają się rzeki przypominające nitki złota, dzięki naturalnemu oświetleniu promieniami słońca, a nawet domy i małe wioski otoczone zapierającą dech w piersiach przyrodą. I wreszcie lądowanie na krótkim asfaltowym pasie startowym, w sercu natury, bardzo blisko misji Marolambo, gdzie przebywa siedmiu misjonarzy oblatów.
W mszach w dni powszednie – rano o 6.30 lub 18.00 – uczestniczy od 150 do 300 wiernych. Każdy przychodzi punktualnie, chcąc wzrastać w wierze, aby wspólnie się modlić i śpiewać, tworząc prawdziwą wspólnotę wierzącą i chrześcijańską.
W drogę do Ankidona
Sobota, 8 czerwca. Wyjeżdżam z moim kolegą i z niedawno wyświęconym ojcem Hiacyntem. Dla nich obu jest to pierwsze spotkanie ze wspólnotą chrześcijańską z Ankidony i pierwsza wizyta w tej wiosce. Droga – to cztery godziny spaceru, w tym trzy przez las.
Katecheta i troje młodych ludzi z wioski przyszli po nas i towarzyszyli nam. Po godzinie marszu, idziemy długą, czerwoną, gruntową drogą pod słońce, przez 45 minut. Jeden za drugim, stroma wspinaczka, która stopniowo wprowadza nas w las. Szlaki na szczęście są suche, ale do przekroczenia jest kilka strumieni i małych rzek, w tym dwa mosty – a właściwie dwa pnie drzew – do przejścia. Następnie przenosimy się ze słonecznego obszaru do zacienionego i wilgotnego, do bujnego, zielonego lasu. Ścieżki stają się coraz węższe, roślinność gęsta, nasze ciała ocierają się na prawo i lewo o wszelkiego rodzaju trawy i krzewy. Piękno takiej naturalnej scenerii sprawia, że zmęczenie, spowodowane upałem i krętymi ścieżkami, znika.
Naszą trasę kończymy po zachodzie słońca. Światło latarki czy telefonu komórkowego oświetla szlaki i zapobiega poślizgowi. Głosy dochodzące z ciemności uspokajają nas, co oznacza, że zbliżamy się do wioski. Czeka nas jednak ostatni test. Przed dotarciem do wioski należy przejść przez staw z wodą sięgającą do kolan, udało się.
Następnie wszyscy razem, jak w procesji, idziemy do domu, śpiewając i klaszcząc w dłonie. To naprawdę wzruszające widzieć tak ciepłe i radosne powitanie misjonarzy. Przychodzą mi na myśl zdania ze Starego i Nowego Testamentu: „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie, który mówi do Syjonu: «Twój Bóg zaczął królować»” (Iz 52,7). I drugie: „Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani? Jak to jest napisane: Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!” (Rz 10,15).
Po przyjściu zostaliśmy zaproszeni na filiżankę tradycyjnej kawy lub herbaty oraz degustację pączków. Następnie prosta i braterska kolacja z osobami odpowiedzialnymi. Noc mija dobrze, uśpieni jesteśmy ciszą tej odizolowanej od świata wioski.
Niedziela, 9 czerwca. Oddajemy się do dyspozycji tych, którzy pragną przystąpić do sakramentu pojednania. Następnie msza w drewnianym kościele i jego bambusowych ławkach; dwugodzinna celebracja animowana muzycznie przez chór i około 250 wiernych. Jest w tym gronie wiele dzieci i kilkunastu ministrantów. Na zakończenie mszy kilka przemówień dziękczynnych wygłoszonych przez odpowiedzialnych ze wspólnoty chrześcijańskiej. Ostatniej nocy kołysze nas nieregularny rytm deszczu, który rezonuje na blaszanym dachu naszej chaty.
W drodze do Ambinanisanambo
Poniedziałek, 10 czerwca. Rano ruszamy w drogę powrotną w towarzystwie tych samych ludzi. Trzy godziny marszu w lesie, ale tym razem ścieżki są błotniste i śliskie. Dlatego musimy bardziej uważać i zachować szczególną ostrożność.
W drodze do Ambinanisanaho
Około południa dochodzimy na dużą, czerwoną polną drogę, aby odwiedzić wioskę Ambinanisanaho, gdzie wspólnota chrześcijańska czeka już na nas, przywitali nas śpiewem. Około godziny 15.00 udajemy się do drewnianego kościoła, aby odprawić mszę św., w której uczestniczy około czterdziestu wiernych i pięciu ministrantów.
Powrót do Marolambo
Wtorek, 11 czerwca. W drodze do misji towarzyszy nam katecheta i dwóch młodych ludzi – przed nami godzinny marsz główną drogą ziemną, często błotnistą, czerwoną.
Środa, 12 czerwca. Podczas mojej ostatniej mszy św. o godz. 18.00 katecheta podziękował mi za wizytę i pobyt wśród nich. Następnie przychodzi kobieta, która zakłada mi na pamiątkę na głowę malgaski kapelusz, jednocześnie zawiązując mi chustę na biodrach. Ze swojej strony wyrażam im moją wdzięczność i radość z odkrycia tej pięknej i rozległej misji. Zapewniam ich także o mojej modlitwie, zawierzając się zarazem ich modlitwom.
Wieczór kończy się przyjacielskim posiłkiem z moimi współbraćmi. Okazali mi swoja radość, dając mi butelką miodu i kolejną przepaską biodrową.
Czwartek, 13 czerwca. Po mszy o 6.30 ostatnie przygotowania do lotu powrotnego do stolicy, w towarzystwie mojego współbrata Élysée. W małym samolocie czworo pasażerów i pilot, a przede wszystkim dużo towaru. Następnie 45-minutowy lot. Przed naszymi oczami otwiera się cudowny spektakl przyrody,. Możemy po raz ostatni podziwiać wspaniałość stworzenia oświetloną promieniującym słońcem.
„Niech ziemia błogosławi Pana,
niech Go chwali i wywyższa na wieki!
Góry i pagórki, błogosławcie Pana,
chwalcie i wywyższajcie Go na wieki!
Wszystkie rośliny ziemi, błogosławcie Pana,
chwalcie i wywyższajcie Go na wieki!
Źródła, błogosławcie Pana,
chwalcie i wywyższajcie Go na wieki!
Morza i rzeki, błogosławcie Pana,
chwalcie i wywyższajcie Go na wieki!” (Dn 3, 74-78).
A ja sam, po ośmiu miesiącach misyjnego odkrywania i doświadczania Madagaskaru, błogosławię Pana – współbraci, dobroczyńców, napotkany lud – Jemu wielka chwała, wieczna chwała!
O. Alfonso Bartolotta OMI