"Polecisz ze mną, żeby pracować z dziećmi w szkole na Madagaskarze ?" - zapytałam kiedyś moją dorosłą córkę. "Nie! Za daleko i za gorąco !" - usłyszałam stanowczą odpowiedź. A jednak Ewa przyleciała.
Spośród wszystkich dotychczasowych pobytów na Czerwonej Wyspie ten tegoroczny był dla mnie najbardziej różnorodny i bogaty w nowe doświadczenia. Moja praca na misjach ponownie polegała na przygotowaniu i prowadzeniu zajęć plastyczno-rękodzielniczych dla dzieci, ale tym razem odbywały się one w czasie roku szkolnego. Prowadziłam zatem lekcje w misyjnych szkołach.
Dzięki życzliwości i pomocy o. Grzegorza Janiaka oraz zaproszeniu s. Iwony Korniluk poznałam misję w Berevo. Dotarłam tam po trwającej całą dobę podróży kanoto (mały malgaski statek). Bowiem z obawy przed dahalo (miejscowi bandyci) nocowaliśmy wraz z malgaską załogą na rzece Tsirihibina. Znana mi już była specyfika pracy z dziećmi w buszu, ponieważ w ubiegłym roku odwiedziłam misję o. Marka Ochlaka w Befasy. Jednak dopiero mieszkając i pracując w Berevo, dokładniej mogłam poznać trudne realia życia w buszu.
Nierzadko lekcje prowadziłam sama, bo nauczyciel lub nauczycielka pozostawiali dzieci pod moją opieką. Jak się porozumiewałam z dziećmi? Głównie po malgasku, ale gdy mój zasób słownictwa nie wystarczał, pomocne były wyobraźnia i otwarte serce. Co pozostało po mojej pracy w Berevo? Radość dzieci i młodzieży z własnoręcznie wykonanych zabawek oraz dekoracji, które zabrały ze sobą. W klasach zostawiłam kolorowe girlandy, zabawki i poduszki dla najmłodszych, które uszyłam będąc jeszcze w Polsce. Mimo to żal ściskał moje serce, gdy na koniec pobytu mogłam podarować dzieciom zaledwie po jednej kredce lub ołówku, bo tylko tyle miałam. Dla większości z nich to była pierwsza własna kredka !
Po serdecznym pożegnaniu z misją w buszu, ponownie czekał na mnie rejs kanoto. Tym razem odbył się wraz z prawie setką Malgaszy, stadem świń, kozami i kurami na pokładzie oraz krokodylami w rzece. Potem była podróż piaszczystą i wyboistą drogą, która prowadziła z Belo przez Aleję Baobabów do Morondava, na misję o. Grzegorza. Tutaj przyleciała moja córka, więc od tej pory już razem pracowałyśmy w szkole. Ewa urozmaicała nasze lekcje plastycznej twórczości nauką tańca, ucząc malgaskie dzieci nawet krakowiaka i polki. Poza tym pomagałyśmy w przygotowaniach parafialnego kermesy. Odwiedziłyśmy też dwie kaplice poza Morondava, których parafianie są pod opieką misji. W jednej z nich udało się przeprowadzić zajęcia dla dzieci.
Oprócz pracy był również czas na inne doświadczenia. Poznałyśmy słynną malgaską potrawę, czyli ravitoto, którą o. Marek poczęstował nas podczas odwiedzin misji w Befasy. Wraz z o. Grzegorzem zwiedziliśmy Ambohimanga, dawną siedzibę króla, który jako pierwszy zjednoczył malgaskie plemiona. A dzięki obu oo. misjonarzom miałyśmy możliwość zobaczenia jak barwna i tłumna jest niedzielna msza św. w Akamasoa, ośrodku o. Pedro powstałym dla bezdomnych mieszkańców Antananarivo.
Wielką radość sprawiło mi powstanie kantyny przy szkole w Morondava. Wybudowano ją w trakcie naszego pobytu na Madagaskarze. Do tej pory jej brak uniemożliwiał przygotowywanie posiłków dla uczniów. Była więc bardzo oczekiwana i potrzebna. Budowę kantyny i zakup wyposażenia umożliwiły fundusze, które zebrałam dzięki sprzedaży moich wyrobów rękodzieła artystycznego. Ta sprzedaż miała miejsce w czasie misyjnych animacji, które wcześniej prowadziłam w Polsce. Co jeszcze udało się zrobić dobrego dla szkoły? Ewa sfinansowała zakup kilkudziesięciu kolorowych książek i komiksów w języku malgaskim lub francuskim. Wszystkie z nich zostały wybrane przez o. Grzegorza z myślą o młodszych i starszych uczniach. W ten sposób powstała szkolna biblioteka, którą zamierzamy w przyszłości rozwijać. Szkoła otrzymała od nas również zabawki i pomoce szkolne. Pozostawiłyśmy też ponad setkę białych koszul i bluzek dla uczniów z najuboższych rodzin, by i oni mogli odświętnie ubrać się na szkolne uroczystości.
Z pewnością warunki misyjnej działalności są trudne, czasem bywają nawet trochę niebezpieczne. Jednak ich znajomość poszerza horyzonty myślenia o misjach, ludziach i świecie. Dlatego bardzo dziękuję za ponowne umożliwienie misyjnej pracy przede wszystkim o. Grzegorzowi Janiakowi, ale także s. Iwonie Korniluk i o. Markowi Ochlakowi. Dziękuję również mojej wspaniałej i odważnej córce za jej pierwszą pracę na misji !
Mam nadzieję, że nie zabraknie mi sił i pomysłów na dalsze pomaganie misjom.
Iwona Błaszczyk