Od wizyty na oblackiej misji w Masomeloce, moje życie w Marotsiriry biegło szybkim tempem. Zwiększająca się liczba pacjentów wypełniała czas codziennych zajęć w tamtejszej przychodni lekarskiej. Cyklon, który przeszedł przez region w połowie lutego, znacznie utrudnił wielu chorym dotarcie do przychodni. Przyczynił się też do zalania wielu domostw, zniszczenia pól ryżowych i wstrzymania komunikacji z miastem. Dzięki Bogu, woda w miarę szybko ustępowała i codzienność stopniowo powracała na swoje tory.
W połowie lutego razem z siostrami i pacjentami z okolicznych miejscowości miałyśmy możliwość świętowania Dnia Chorego podczas odpustu w Marotsiriry. Przybył misjonarz oblat, O. Jean Didier, aby odprawić uroczystą mszę świętą i udzielić sakramentu namaszczenia chorych.
W tym samym miesiącu odwiedzili nas również inni wyjątkowi goście – oblaccy prowincjałowie z Kanady wraz z prowincjałem z Madagaskaru i o. Krzysztofem Koślikiem. Ojcowie z Kanady odbywali kilkutygodniową wizytę na Czerwonej Wyspie, której celem było przede wszystkim zapoznanie się z pracą misyjną na Madagaskarze. Cyklon nieco zmodyfikował program ich wizyty, ale spędzili u nas dwa dni.
Niezwykle cenne było to, że zechcieli podzielić się z nami doświadczeniami misji w Ameryce Północnej, w Kanadzie, gdzie zdarza się, że misje oddalone są od siebie o tysiące kilometrów, a poziom życia społeczeństwa i problemy skrajnie różnią się od tych w Afryce. Opowiedzieli także o pracy z Indianami i o misjach na zimnych terenach wśród Inuitów (Eskimosów). To spotkanie dużo mi dało, poruszało serce, ponieważ te kontrasty dopełniają obraz Kościoła jako jednego Ciała i budzą uznanie dla tych wszystkich, którzy tworzą misje. To również pomaga w odkryciu tej wielkiej potrzeby, by modlić się w intencjach misyjnych, za misjonarzy i o nowe powołania.
Praca w naszej przychodni lekarskiej nie obyła się bez przygód. W ostatnim miesiącu pracy, pewnego piątku, zakłułam się igłą zabrudzoną krwią i, według polskich zasad, należało jak najszybciej wdrożyć postępowanie poekspozycyjne. Dzięki szybkiej pomocy oblatów, w ciągu półtorej doby zorganizowano dla mnie niezbędne wizyty lekarskie, badania i leki profilaktyczne w stolicy Madagaskaru – Antananarywie. Odwiedziny w stolicy stały się okazją do tego, aby pierwszy raz stanąć „oko w oko” z krokodylami w Croc-Farm (farma krokodyli) i skosztować mięsa tego gada.
Tygodnie uciekały, a do naszej przychodni coraz częściej przychodziły osoby z nowymi dolegliwościami. Korzystając z doświadczenia sióstr, miałam szansę wykonywać nietypowe zabiegi i oglądać, jak goją się trudne rany.
W ostatnią niedzielę przed opuszczeniem Marotsiriry chrześcijanie w sąsiedniej parafii Abohitsara w czasie liturgii oficjalnie złożyli mi życzenia szczęśliwego powrotu do Polski, a potem ze świeckimi koleżankami udałyśmy się na ostatnią cafee au lait (kawa z mlekiem) w wiejskim barku. Czas pożegnań trwał przez kilka dni. Zespół pracujący w przychodni zorganizował w ostatni czwartek pożegnalną imprezę w kameralnym gronie, na której obdarowano mnie przeróżnymi pamiątkami z Madagaskaru, a siostra dyrektor wręczyła mi własnoręcznie uszytą sukienkę z typowymi malgaskimi wzorami. W piątek po kolacji siostra przełożona zaprosiła mnie na „sahoby”, przygotowane przez młodzież z naszej szkoły rolniczej, czyli pokaz artystyczny, na którym nie brakowało tańca i śpiewu, znalazły się na nim nawet skecze kabaretowe. Cały pobyt na misji u Sióstr Córek Mądrości zwieńczyła wspólna msza święta w Marotsiriry, którą w sobotę odprawił o. Krzysztof Koślik.
Druga część półrocznego pobytu na Madagaskarze dobiegała końca i przyszedł czas, aby w kwietniu powrócić do ukochanej Polski. Pięć niezapomnianych miesięcy pracy w przychodni w Marotsiriry miała zwieńczyć podróż na zachodnie wybrzeże wyspy w okolice Morondavy, gdzie poznałabym zupełnie inne oblicze malgaskiego klimatu, odwiedzając w tym czasie placówki oblackie, aleje baobabów i inne godne podziwu miejsca. W planie była również tygodniowa praca w nowo wybudowanej przychodni w Befasy na misji o. Marka Ochlaka i spędzenie tam Wielkanocy.
Jednak rzeczywistość związana z epidemią koronawirusa pokrzyżowała plany, które przygotowali wcześniej ojcowie. Po opuszczeniu Marotsiriry i pożegnaniu się z pięknym Mahanoro, odbyłam nietypowe dwa tygodnie kwarantanny w Domu Prowincjalnym w Antananarywie. To był czas, można powiedzieć, swoistych rekolekcji. W momencie, kiedy na świecie wprowadzano coraz to ostrzejsze restrykcje sanitarne z powodu Covid-19, mi dane było każdego dnia uczestniczyć w Eucharystii i w życiu wspólnotowym. Ojcowie znaleźli dla mnie możliwość bezpiecznego powrotu do Europy samolotem ewakuacyjnym dla Europejczyków, a stamtąd, po trzydniowym pobycie w Paryżu u Sióstr Nazaretanek – autokarem do Polski. W tym miejscu chciałam serdecznie podziękować oo. Adamowi Szulowi i Dominikowi Ochlakowi, którzy bardzo mi w tym pomogli. Dziękuję również o. Mariuszowi i pozostałym oblatom, którzy przebywali w tym czasie w stolicy. Dzięki nim czułam się tam jak w rodzinie. Pomyśleli nawet o moich urodzinach.
Jestem niezmiernie wdzięczna Bogu za ten czas, który mi pozwolił przeżyć na Madagaskarze. Wiem, że chciał, aby były to właśnie to konkretne pół roku mojego życia, w tym miejscu, wśród tych osób. Dziękuję Prokurze Misyjnej za wsparcie i jeszcze raz dziękuję każdemu, kogo poznałam i każdemu, kto się przyczynił do mojego wolontariatu. Za obecność, troskę, dar wspólnoty i dzielenie się doświadczeniem misyjnym.
KrystynaPrzygocka
położna, wolontariuszka Wolontariatu Misyjnego NINIWA przy Oblackim Duszpasterstwie Młodzieży w Kokotku